W styczniu pokonał 108. rakietę świata. Wprawdzie D. Novak to jeszcze nie Novak D., ale sukces i tak wielki. W lutym najpierw wygrał pięć meczów z rzędu i zdobył tytuł w Barnstaple (ITF-25), a po porażce w pierwszej rundzie challengera w Koblencji przyszły cztery kolejne zwycięstwa i awans do półfinału challengera w Calgary. W marcu zdążył jeszcze zdobyć punkt dla Polski w spotkaniu Pucharu Davisa, a co było potem – wiadomo: przymusowa przerwa w grze.
Kwiecień wlókł się niemiłosiernie, maj zleciał już znacznie raźniej, za to czerwiec przyniósł mu kolejną serię meczów bez porażki. W dwóch turniejach Lotos PZT Polish Tour w Gdańsku i Szczecinie Kacper Żuk pokonał kolejno Yanna Wójcika, Filipa Kolasińskiego, Michała Dembka, Daniela Michalskiego, znów Wójcika, Macieja Rajskiego, Jana Zielińskiego i Pawła Ciasia. Czy liczyć od początku, czy od końca, wychodzi osiem zwycięstw. To więcej, niż trzeba do zdobycia Wielkiego Szlema. Oczywiście należy zachować stosowne proporcje, jednak warto zauważyć, że na tej liście można zawiesić cztery złote medale mistrzostw Polski w singlu (Ciaś – 2013, 2015 i 2019, Rajski – 2018), a gdyby komuś było mało, to może przeważy srebrny krążek Michalskiego (2019).
W sieci pojawiła się opinia, że finał w Szczecinie stał na poziomie drugiej rundy challengera. To pochlebna ocena, bo na tym poziomie zawodowych rozgrywek polscy tenisiści rzadko mają okazję rywalizować między sobą. Żuk i Ciaś zapewnili obserwatorom nie tylko doznania estetyczne, ale zadbali także o emocje, bo nie brakowało zwrotów akcji. Najostrzejszy zakręt wziął Kacper, wyciągając ze stanu 2:4 w trzecim secie i zwyciężając 7:6(3), 6:7(6), 6:4.
Teraz uczestnicy cyklu udali się na zasłużony odpoczynek. Następny turniej rozpocznie się 6 lipca we Wrocławiu.