Odpoczął od tego, co w tenisie nie tyle najbardziej męczące, co stresujące. Do woli pograł na konsoli, przeczytał kilka książek, które cierpliwie na niego czekały (najbardziej spodobała mu się opowieść o historii chirurgii), nie przepuścił też podręcznikom, skoro studiuje wychowanie fizyczne w Wyższej Szkole Edukacja w Sporcie i – nieco mniej aktywnie – zarządzanie na Uczelni Łazarskiego. I mnóstwo czasu dla rodziny wyjątkowo o tej porze roku to kolejna korzyść z przymusowego urlopu. Może podobną przerwę, choć oczywiście bez towarzyszących jej okoliczności, warto by było zarządzać co kilka sezonów?
– Ja bym tak daleko idących wniosków jednak nie wyciągał. Z mojego punktu widzenia ta przerwa nastąpiła w wyjątkowo złym momencie, bo właśnie zacząłem wyraźnie awansować w rankingu ATP – wtrąca Daniel Michalski. W połowie lata 2019 był 728., a kiedy koronawirus zamroził wszystko włącznie z rankingami, już 434. Postęp widoczny nawet niefachowym okiem.
Nie mówi o wakacjach ani bezrobociu, bo – jak wszyscy tenisiści – jakoś sobie radził. Ćwiczył, co tylko dawało się ćwiczyć, i coraz bardziej tęsknił do powrotu na kort. Zaczęło mu brakować atmosfery rywalizacji. Nie jemu jednemu, dlatego Lotos PZT Polish Tour cieszy się taką frekwencją. Obserwatorzy chwalą bardzo silną obsadę, bo mają co oglądać i komentować, a tenisiści przyznają, że w tej sytuacji trudno o dobre losowanie. Michalski jednak zastrzega, że trafiło mu się wyjątkowo złe. On, urzędujący wicemistrz Polski, dwa razy w odstępie trzech dni wpadł na Pawła Ciasia, czyli mistrza. W Gdańsku wygrał, w Szczecinie przegrał, więc niby remis, ale ambicja podrażniona.
Okazja do kolejnego rewanżu być może już wkrótce we Wrocławiu.
![](https://jwtennis.pl/wp-content/uploads/2020/06/Daniel-Michalski-002-1024x768.jpg)
Foto Lotos PZT Polish Tour